Niektóre
filmy by trafić na moją listę do obejrzenia muszą najpierw zdobyć kilka ważnych
nagród bądź nominacji do nich. Prawdopodobnie nie poświęciłabym filmowi Dallas Buyers klub dwóch godzin mojego (no
może nie zbyt cennego, ale jednak) czasu by obejrzeć ten film, nie wspominając o
dodatkowych kilkudziesięciu minutach by poświęcić tej produkcji tekst, gdyby
nie zdobyte 2 zdobyte statuetki Globów (MatthewMcConaughey za rolę
pierwszoplanową w dramacie i Jared Leto za rolę drugoplanową) i sześć nominacji
do Oscara (w tym te najważniejsze: najlepszy film, najlepsze role). Dramat i
historie z życia wzięte zdecydowanie nie są gatunkiem, który wybieram w
pierwszej kolejności . Jednak Akademia mylić się nie może, mimo iż o Jean-Marc`u Vallée wcześniej nie słyszałam (nie ma na
koncie głośnych filmów), a Matthew McConaughey do niedawna kojarzył mi się z
rolami amanta (do niedawna, ponieważ po zobaczeniu go w małej roli w Wilku z Wall Street i niezwykle dobrych
recenzjach jego ostatnich filmów przyznaję, że należy zmienić zdanie na jego
temat), a właściwie filmów z Jaredem Leto tych ważniejszych jeszcze nie widziałam
(Mr. Nobody i Requiem dla snu wciąż na liście do obejrzenia). Kreacje tych dwóch
aktorów w tym filmie zasłużyły niewątpliwie na uwagę, choć są to przypadki,
gdzie role te wymagały poświęceń. Matthew jest przeraźliwie chudy, do tej roli
ponoć schudł ponad 17 kilogramów, a Jared Leto ponad 13 i do tego chodzi w
damskich ciuszkach. Dwaj niewątpliwie przystojni aktorzy grają postaci chore na
AIDS. Jak to się mówi, najłatwiej żeby zdobyć ważne nagrody trzeba się poświęcić,
albo zagrać wariata (patrz zeszłoroczne nominacje Coopera i Lovrence).
Dallas Buyers Klub jest historią Rona Woodroofa (Matthew McConaughey),
który w czerwcu 1985 roku dowiaduje się, że ma AIDS. Typowy teksański macho noszący
kapelusz i kowbojskie buty, zażywający kokainę, obstawiający zakłady zawodów
rodeo, homofob słyszy od lekarza, że jest nosicielem wirusa HIV, (który w
tamtych czasach jest gównie kojarzony ze środowiskiem homoseksualistów) i
zostało mu około 30 dni życia. Film jest swoistą kroniką działań Woodroofa
(zapis kolejnych decyzji i działań, które podejmuje w kolejnych dniach, które minęły
od daty, kiedy dowiedział się, że umiera). Możemy obserwować kolejne stadia
radzenia sobie z chorobą, od zaprzeczenia, poprzez załamanie i chęć
natychmiastowego skończenia cierpień, poprzez wyszukiwanie informacji dotyczących
choroby, podjęcia próby leczenia, brak akceptacji diagnozy lekarzy, skończywszy
na desperackich krokach walki o leki mogące uratować, a właściwie przedłużyć mu
życie (odrzucenie leku AZT, który powodował więcej efektów ubocznych niż
poprawiał stan chorego). Na ekranie możemy obserwować przeobrażenie bohatera od
pozbawionego większych aspiracji elektryka w poważnego biznesmena podróżującego
po całym świecie, by zdobyć potrzebne leki. Ron w zderzeniu z sytuacją
graniczną jaką jest choroba ostatecznie okazuje się człowiekiem
przedsiębiorczym, który wyzbywa się uprzedzeń (zaprzyjaźnia się z transwestytą –
Rayonem). Woodroof zdobywszy potrzebne leki (Peptyt T, witaminy DDC, Interferon
początkowo szmuglowane z Meksyku, potem z Amsterdamu, Izraela, Chin, Japonii) niezatwierdzone przez
FDA zakłada Dalllas Buyers Club (ominięcie prawa, zakazu sprzedaży niezatwierdzonych
leków), który w ramach abonamentu 400 dolarów miesięcznie dostarcza potrzebną
ilość leków do leczenia AIDS. Trzeba przyznać, że Matthew zagrał to niezwykle przekonywająco,
zwłaszcza sceny początkowej „degeneracji”, gdy bohater zwraca się do Boga siedząc
w barze ze striptizem, zażywa leki popijając je piwem, a następnie wciągając kokainę.
Natomiast Jared Leto w swojej roli jest nie do poznania, w damskich ubraniach,
naśladując kobiece gesty i sposób mówienia odegrał rolę niewątpliwe wartą nominacji
do Globa. Dallas Bouers Club
to jednocześnie nie
tylko historia człowieka, ale również obraz działania konsorcjów
farmaceutycznych
i ograniczania odstępu do leków ludziom, którzy nie mogą czekać lata na
dopuszczenie leku do legalnej sprzedaży.
Film zrealizowany „profesjonalnie” i cieszy mnie, że nominowano w
kategorii najlepszy film do Oscarów produkcję opowiadającą głównie
historię człowieka, a nie będącą zobrazowaniem "amerykańskiej
sprawy/ideałów/historycznego ważnego wydarzenia". Scenariusz
bardzo dobrze zbalansowany,
świetnie ukazana przemiana, psychologia postaci, niczego mi tu nie
zabrakło.