Hej ;)
Wreszcie weekend. Jutro cały dzień mam zajęty niedzielę chyba też , w końcu niczego już się nie muszę uczyć.
Średnia mi wychodzi 4,67 (wiem mogło być lepiej xd).
Wybroniłam dziś w ostateczności 4 z matematyki i biologii.
Popracuję nad nowym wyglądem bloga.
Na
samym początku chcę bardzo podziękować mojemu koledze, dzięki któremu miałam
okazję i wielką przyjemność przeczytać „Charliego”.
Książka
czekała w szufladzie kilka dobrych tygodni. Niestety mam tendencję do
zaczynania dziesięciu książek naraz. . Zresztą, patrząc na okładkę i znajdujący się na niej
opis, jakoś mnie nie zainteresowała. Czytałam kilka książek o problemach
nastolatków i cóż, raczej większego wrażenia na mnie nie zrobiły.
O
czym jest „Charlie”? Opis na okładce trafnie opisuje temat książki,
jednak
trafność a atrakcyjność nie idą w tym przypadku w parze. Według mnie nie
zachęca on niczym. Wątpię, by ktoś, kto po prostu szuka czegoś w
bibliotece lub
księgarni do poczytania, z własnej woli sięgnąłby po coś takiego. Chyba,
że
jest fanem powieści o „narkotykach, seksie i akceptacji” albo czyta
wszystko,
co mu się nawinie, włącznie z książką telefoniczną. Przynajmniej ja,
widząc
taki patetyczny opis i zachętę, prędzej przemknęłabym wzrokiem dalej niż
zatrzymała się akurat na tej pozycji.
„Charlie” rzeczywiście jest książką o perypetiach licealisty, który
przeżył więcej niż niejeden dorosły, a czeka go jeszcze więcej. Powieść
jest
tak naprawdę zbiorem listów głównego bohatera do tajemniczego, obcego
nawet
samemu nadawcy przyjacielowi. I nie dość, że nie wiemy nic o adresacie,
to
jeszcze nie możemy być niczego pewni, co do Charliego. Tak naprawdę nie
wiemy,
czy chłopak nazywa się tak naprawdę, jesteśmy nawet bardziej pewni, że
Charlie
to tak naprawdę nie Charlie, niż na odwrót. Posuwając się dalej: nie
możemy nawet w stu procentach powiedzieć, że Charlie jest chłopcem.
Główny bohater bowiem już na samym
wstępie powiadamia, że zmienia wszystkie dane osobowe, by „przyjaciel”
nie
zastanawiał się, kto do niego pisze, ale skupił się na tym, co pisze.
Ot, musi
po prostu komuś się zwierzyć, poczuć, że ktoś go słucha i rozumie. Aby
jednak
nie było to za bardzo pogmatwane, uznajmy, ze wszystkie informacje są
prawdziwe.
Charlie
rozpoczyna naukę w liceum, czego bardzo się obawia. W nowej szkole nie
zna
nikogo, oprócz swojej starszej siostry z klasy maturalnej i dziewczyny,
która
teraz udaje, że go nie zna. Jego najlepszy i jedyny przyjaciel popełnił
samobójstwo kilka miesięcy wcześniej. Charlie nie jest zwykłym chłopcem:
jest
bardzo wrażliwy, otwarcie mówi o swojej miłości do rodziców, starszego
rodzeństwa i zmarłej ciotki, imprezy szkolne i mecze futbolu zbytnio go
nie
cieszą, lubi czytać, umie patrzeć na ludzi i ich zrozumieć. Jego empatia
oraz traumy, jakie przeżył sprawiają, że Charlie odbywa regularne
wizyty
u psychiatry i miewa napady dziwnych i strasznych wspomnień. Chłopak,
mimo
swojego charakteru stara się „uczestniczyć” w życiu towarzyskim, co
jednak za
bardzo mu nie wychodzi. Wszystko zmienia się, gdy w liceum znajduje
swoje
pokrewne dusze: najpierw nauczyciela angielskiego, później- co
najważniejsze-
przyjaciół z maturalnej klasy: Patricka i jego przyrodnią siostrę Sam.
To oni
wprowadzają go w życie licealistów i sprawiają, że Charlie w końcu nie
jest
sam.

Książkę naprawdę czyta się lekko i
szybko. Nic
nie jest pisane na siłę (w porównaniu z tekstem na okładce). 218 stron
mija
szybko, jak z bicza strzelił. Z czasem różnica między czasem akcji a
teraźniejszością przestaje przeszkadzać, przestaje się zwracać uwagę na
daty na początku listów, kasety magnetofonowe i winyle stają
się normalnością, a nie starym przeżytkiem czy okazem sprzed dekad i
przestają
dziwić. Język jest naprawdę prosty, czasem aż za prosty. W niektórych
momentach
miałam wrażenie, że czytam listy dziesięciolatka z tą różnicą, że jest
on
wyjątkowo obeznany w sprawach alkoholowo- narkotykowo- miłosnych. Prawdą
jest, że
w pewnych momentach styl pisania jest po prostu dziecinny i może to
irytować.
Chłopak ma w końcu szesnaście lat! Czasem nieświadomie uśmiechałam się
pod
nosem przy momentach typu: „i wtedy się rozpłakałem” przy całej szkole,
kumplach itd. Zrzucam jednak winę na jego wyjątkową wrażliwość i- jak
się
okazuje- niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. W sumie jest to też miła
odmiana w dobie idealnych, napakowanych, twardych macho pozbawionych
uczuć i kanalików łzowych.
Chłopcy: płakać to nie wstyd!

kali ocen nie stosuję, gdyż
wątpię, bym mogła na dłuższą metę w miarę sprawiedliwie klasyfikować
różne rzeczy. Mam nadzieję, że moja opinia jest na tyle wyraźna, że
zachęci Was do zapoznania się z czymś. Lub wręcz przeciwnie. Chcę po
prostu być fair w stosunku do tego, co recenzuję, a nawet stustopniowa
skala by tego nie zapewniła. Z filmem się jeszcze nie zapoznałam, ale już nie długo :)
Miłego weekendu!